Flota wojenna Ukrainy praktycznie nie istnieje. Flota wojenna Rosji wszechobecnie panuje na Morzu Czarnym, a jednak doznaje kompromitujących porażek od „nieistniejącej marynarki wojennej”.

Smutny był w Rosji tegoroczny „dzień zwycięstwa” 9 maja, bardziej przypominający „dzień smuty”. Putin, wyglądający na chorego, z kocem okrywającym kolana, o obrzmiałej od leków twarzy, wygłaszał przebrzmiałe frazesy o tym, jak to armii „rosyjskich bolszewików” ponownie zdarzyło się walczyć z „faszyzmem” odradzającym się na Ukrainie. Uderzał w struny „wojny ojczyźnianej”, choć te już dziś tak mocno nie brzmią. Dziś propaganda rosyjska wycofuje się z określeń „de faszyzacji”, gdyż Rosjanom ciężko to słowo wymówić, a i pojęcia tego nie pojmują. Jeśli już, stosują to pewni marginalni politycy Rosji w stosunku do innych krajów, jak ostatnio gdy jeden taki mówił o konieczności „de faszyzacji Polski” wzbudzając powszechny śmiech, lecz również ośmieszając twierdzenia propagandy rosyjskiej o „de faszyzacji” Ukrainy. Jeśli jakieś pojęcie stosuje się do kraju w którym idee faszyzmu znajdują poparcie u kilku osób, jak tych, co zorganizowali urodziny Hitlera, zastosowanie tego pojęcia, do kraju w którym można wykazywać znacznie większe poparcie dla tych idei, jak organizacje wspominające Banderę jako swojego bohatera osłabia jego moc. Polityk ten również zapomniał, że Putin jest wychowankiem KGB, organizacji powszechnie kojarzonej z również zabronioną ideologią Leninizmu – Stalinizmu – bolszewizmu. Dziecię ludobójczej ideologii walczy z inną ludobójczą ideologią. Czyli złodziej krzyczy, łapać złodzieja.

 

Lecz w czasie obchodów 9 maja triumfowała nie „Pabieda” a raczej „bieda” słabo zaopatrzonych wojsk, żołnierzy rozkradających przedmioty, które każdemu europejczykowi wydają się tak dostępne, że wysyłać na taką odległość jest bezsensem.

 

Teoretycznie, mocno teoretycznie, sprawna „druga armia świata” miała rzucić na kolana Ukrainę w akcji policyjnej określanej przez siebie i propagandę rosyjską, „ograniczoną operacją wojskową” otrzymała srogie baty. Flota wojenna Ukrainy z wielu przywar trapiących kraje post ZSRR jak korupcja, niedostatek pieniędzy, nie istnieje. Jedyny w miarę sprawny okręt wojenny zatopili sami Ukraińcy nie widząc możliwości jego obrony a nie chcąc by dostał się w ręce rosyjskie i służył do zadawania im ciosów.

 

Ciekawym pytaniem, na które starają się odpowiedzieć analitycy wojskowi, jest pytanie o to, dlaczego panująca na morzu flota tak sromotne klęski ponosi? Jak to możliwe, że okręt flagowy idzie na dno, po strzale dwoma rakietami z brzegu? Co legło u podstaw tej kompromitacji? Pewność siebie rosyjskiej floty czarnomorskiej, która pozwoliła na wyprowadzenie w strefę zagrożenia flagowej fregaty bez odpowiedniego wsparcia jednostek pomocniczych, czy też lotnictwa? A może powszechna w rosyjskiej armii korupcja i systemy obronne fregaty, które nie były w stanie obronić fregaty przed stosunkowo tanim, atakiem nowoczesnych rakiet. Cena dwóch rakiet przy braku strat ludzkich do ceny fregaty ze stratą wyszkolonych marynarzy jest zaniedbywalna. Dwoma rakietami Ukraińcy odrobili straty, jakie ponieśli samodzielnie zatapiając swój okręt, którego i tak nie byli w stanie obronić.

 

Ale przecież nie tylko na flagowym okręcie Moskwa zamykają się straty rosyjskiej floty czarnomorskiej. Rosja traci jednostki desantowe, mimo iż wyparła armię ukraińską ze strategicznej Wyspy Węży, panowanie Rosi nad tą wyspą jest czysto teoretyczne. Ukraina kilkukrotnie udowodniła iż rozmieszczenie na niej uzbrojenia pozwalającego kontrolować żeglugę w tym rejonie, w tym jakże niezbędną dla ukraińskich finansów żeglugę handlową skończy się zniszczeniem drogiego uzbrojenia.

 

Ta wojna wykazała iż skończyła się pewna era. Era w której dominację nad obszarem morskim, przy morzach śródlądowych zapewniają okręty wojenne. Choć jeszcze fregaty nie odeszły do muzeów historii marynarki wojennej jak w II wojnie światowej pancerniki, gdyż ułatwiają operacje na morzu, to jednak nowoczesne systemy oparte o drony i rakiety, mocno ograniczają skuteczność fregat. że te wymagają silnego wsparcia od jednostek pomocniczych, gdyż inaczej stają się drogim narzędziem kompromitacji.

 

Dziś trudno dopatrywać się spektakularnych sukcesów armii Putina, raczej widać spektakularne porażki i szramy na dumie militarnej Rosji. „Operacja wojskowa” z kilkudniowej przekształca się w długotrwałą, drogą jeśli chodzi o straty zarówno w sprzęcie jak i w kosztownych w wyszkoleniu ludziach, a szczególnie droga jest dla ludności cywilnej po terenach gdzie wojska rosyjskie i ukraińskie tańczą swój koszmarny kontredans. To jedni przejmują miasto, to drudzy. Z operacji, która miała bronić ludność rosyjskojęzyczną samozwańczych republik przed atakami wojsk specjalnych Ukrainy, stała się dla nich koszmarem, gdyż rosyjskojęzyczne Ukrainki potraciły zarówno mężów, ojców, synów jak i dorobek wspólnego życia. Dzieciom nie będą w stanie zapewnić marzenia każdego rodzica, „by memu dziecku zapewnić życie lepsze i bezpieczniejsze niż było moje”. Dziś już jest bezspornym, że ta wojna jak II wojna światowa zostanie zapamiętana przez ludność rosyjskojęzyczną wschodniej Ukrainy jako wojna, po której nie ma rodziny, co by bliskich nie opłakiwała. A w rosyjskich małych biednych wioskach, gdzie dla młodego chłopaka służba wojskowa jest przepustką do lepszego życia nie było słychać płaczu matek, żon i dzieci. Dziś również separatyści ponoszą duże straty. Ostatecznie oni wezwali Rosjan na pomoc i razem z tą pomocą giną. Tych należy pochować zgodnie z szacunkiem jaki cywilizowany człowiek ma dla zwłok innego człowieka, ale żalu ofiar tej wojny raczej nie wzbudzą, gdyż każdy powinien ponosić konsekwencje swoich czynów, a to oni przynieśli mieszkańcom samozwańczych republik ten smutny los.

 

Mówiąc o morskiej wojnie na Ukrainie dziś warto zadać pytanie, co oznacza ucieczka floty czarnomorskiej z Morza Czarnego. Czyżby Putin planował użyć najbardziej bestialskiej broni jaką jest broń atomowa i tak chce chronić swoją flotę? Oby do tego się nie posunął.